Wyd. Agora, 2015
Ilość stron : 308
Tłumaczenie : Janusz Ochab
Zwykle nie oglądam ekranizacji, zanim nie przeczytam odpowiedniej książki. Tym razem jednak nie można mówić o ekranizacji w ścisłym tego słowa znaczeniu. Skusiłam się więc na film "Everest" i nie żałuję. Mimo iż był trochę "przegadany", ujęcia w czasie akcji górskiej zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Teraz zamierzam zapoznać się z relacjami z pierwszej ręki, z relacjami ocalonych z katastrofy. Na pierwszy ogień idzie Beck Weathers, za kilka dni możecie spodziewać się mojej opinii o książce Jona Krakauera. Już teraz mogę powiedzieć Wam, że bardzo się cieszę, iż nie czytałam ich w odwrotnej kolejności. Wędruje do mnie jeszcze jedna pozycja dotyczącą maja '96, "Wspinaczka" autorstwa Anatolija Burkiejewa. Na nią jednak będziecie musieli poczekać trochę dłużej, gdyż mały płodozmian jest w tej chwili wskazany.
Beck Weathers ma pełne prawo mówić, iż przeżył własną śmierć. W trakcie zdobywania szczytu Mount Everestu w maju 1996 roku uczestników kilku ekspedycji- tak sportowych, jak i komercyjnych- zaskoczyła gwałtowna burza śnieżna. Tylko nieliczni mieli na tyle szczęścia, by w zerowej widoczności i na koszmarnym mrozie odnaleźć drogę do obozu. Nasz bohater nie należał do tych szczęśliwców. A jednak przeżył, choć jego ocalenie zdaje się przeczyć wszelkiemu rozsądkowi! Ciężkie odmrożenia, których nabawił się na skutek tragicznych wydarzeń spowodowały utratę dłoni i nosa. Cóż to są jednak za straty, gdy w grę wchodzi powrót z zaświatów? Sięgając po książkę Weathersa oczekiwałam emocjonalnego opisu codzienności w bazie, relacji z pozostałymi uczestnikami wyprawy, a wreszcie punktu kulminacyjnego, czyli cudownego ocalenia. To, że nasz dzisiejszy bohater przetrwał jest tak bardzo nieprawdopodobne, iż miałam nadzieję choć częściowo dowiedzieć się, co czuje człowiek w tak beznadziejnym położeniu.
Książka Becka składa się z 4 części. Już w pierwszej następuje oczekiwany przeze mnie na końcu punkt komunikacyjny. Autor wyciągnął ciężki kaliber już na samym początku relacji, co trochę mnie zdziwiło. Historię rozpoczynamy w dniu pechowego ataku na szczyt. Bardzo wciągające akapity opisują drogę Weathersa do katastrofalnego położenia, a także niesamowitą akcję ratunkową. Beck oddaje słuszny hołd swojej żonie, która pozostając w kraju zrobiła więcej niż można sobie wyobrazić, by zorganizować ewakuację. Także pilot śmigłowca nie został zapomniany, choć twórcy filmu bardzo zbagatelizowali jego heroiczną postawę... Niestety na części pierwszej kończy się temat wydarzeń ze zboczy Everestu... W kolejnych dwóch poznajemy dokładnie życiorys Becka, jego drogę zawodową, problemy małżeńskie; czytamy komentarze znajomych, innych wspinaczy, dzieci, żony. A przede wszystkim autor wyjawia nam, co tak naprawdę kryje się pod maską gadatliwego teksańczyka. Dzisiejsza książka okazuje się nie być stricte literaturą górską. Porusza temat bardzo ważny, lecz nie ten, którego szukałam. Jest to książka o zmaganiach z depresją. Beck zdaje się być szczery do bólu, jakby chciał rozliczyć się z przeszłością, z wyborami, które dyktowała jego choróba, a które oddalały go od rodziny. Ucieczką przed samym sobą była praca, a kiedy przypadkowo posmakował górskiej wędrówki odkrył, że może być ona lekiem na ciemność czającą się w zakamarkach duszy. Temat tragedii, a raczej jej skutków, powraca w ostatniej części książki. Poznajemy w niej trud rekonwalescencji i nauki życia bez gór. Według mnie jest to najciekawsza część. Weathers nie owija w bawełnę, jest szczery do bólu w opisach swojej nowej codzienności oraz niewesołej sytuacji, w jakiej się znalazł. Mimo całego cierpienia, jakie znosił, nie zatracił jednak autoironii i poczucia humoru, choć bywało ono nieco makabryczne...
Choć nie odnalazłam w dzisiejszej książce tego, czego szukałam, nie żałuję poświęconego jej czasu. Podziwiam Becka za odwagę, by napisać tak intymną i szczerą książkę. Mężczyznie jego pokroju musiało być niezmiernie trudno przyznać się publicznie do słabości ducha. Ujął mnie także swą postawą wobec współuczestników tragicznych wydarzeń. Weathers miał wszelkie podstawy, by oskarżać choćby Bukriejewa o swój stan. Przecież nie udzielono mu pomocy pozostawiając na pewną śmierć w zamieci... Także wcześniej, gdy czekał pod szczytem na przewodnika, praktycznie niewidomy, tracący resztki sił na mrozie, nie znalazł się nikt, kto zareagowałby w porę. Mimo to Beck daleki jest od rzucania oskarżeń i szukania winnych. Jego sądy są wyważone, pełne zrozumienia i poszanowania dla pozostałych członków wyprawy. Niesamowicie zaimponował mi swoją postawą. Szkoda, że tytuł i okładka tak bardzo sugerują tematykę tej książki, pomijając zupełnie kwestię dominującą. Depresja jest chorobą wciąż wstydliwą, choć nęka wielu z nas. Myślę, że wyznania Weathersa mogłyby dużo dać osobom chorym. Niestety najprawdopodobniej nie sięgną one po ten tytuł. Ci z kolei, którzy to zrobią szukając górskich wrażeń, nie odnajdą ich tu zbyt wiele. Z tego też powodu ciężko mi jednoznaczne ocenić tę pozycję...

Komentarze
Prześlij komentarz