Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2014
Ilość stron : 363
Tak się składa, że kolejny raz w niedługim czasie "wylądowałam" w Afryce. Tym razem jednak nie była to współczesna podróż, w jaką zabrał mnie trzeci z rodziny Fiedlerów i jego Fiat 126p (KLIK). Dziś pragnę opowiedzieć Wam o Etiopii widzianej oczami lekarza-podróżnika z XX wieku. Wacław Korabiewicz to człowiek z niesłychanie bogatym życiorysem. Zjeździł kawał świata, napisał wiele książek. "Słońce na ambach" to opowieść o pobycie w Etiopii na kontrakcie lekarza. Nie można traktować tej książki jako przewodnika po dzisiejszym kraju. Autor wyjechał w latach 50-tych. Jego relację należy zatem traktować jako pewien rodzaj ciekawostki, wycieczki w stylu retro. Pewne zachowania "białego człowieka" z perspektywy dzisiejszej etyki mogą razić czytelnika, należy jednak pamiętać o tym, jaka była ówczesna mentalność i przymknąć oko w kilku momentach.
W "Słońcu na ambach" znajdziemy podróżniczy misz-masz. W kilku miejscach autor umieścił fragmenty streszczajace historię Etiopii. Nie jest to jednak kalka z podręcznika do historii. Korabiewicz opisuje dzieje tego egzotycznego kraju ze swadą i entuzjazmem odkrywcy, także nie obawiajcie się nudy. Mamy także okazję poznać sposób organizowania wyjazdu na "kraniec świata" w czasach z przed doby internetu. Dziś wystarczy wpisać odpowiednie hasło w wyszukiwarkę, by dowiedzieć się niemal wszystkiego, co nas interesuje. Korabiewicz zdany był na ustne przekazy ludzi, którzy raczej straszyli go, niż zachecali do całego przedsięwzięcia. Perypetie związane z wyjazdem, jak i pierwsze zetknięcie z biurokracją etiopską wywołują uśmiech na twarzy. Myślę, że panu Wacławowi jednak do śmiechu nie było. Dalsze rozdziały stanowią przeplatankę z życia lekarza w ubożuchnym szpitalu i wypadów krajoznawczych. Muszę przyznać, że to właśnie opowieści z dnia codziennego, tak w pracy, jak i w domowym zaciszu (a musicie wiedzieć, że chatka państwa Korabiewiczów położona była w bajecznym plenerze) ciekawiły mnie najbardziej. Polecam Wam szczególnie rozdziały dotyczące zakładania ogrodu, a także zwierzyńca, który przypadkowo skompletował się w domu doktorostwa. Mimo, iż w książkach podróżniczych najbardziej interesują mnie opowieści o "lokalsach", nie mogę pominąć zabytków. Autor w wolnym czasie starał się zobaczyć ich jak najwięcej, a jego plastyczne opisy malują w naszej wyobraźni wszelkie obrazy, dźwięki i zapachy etiopskich zakamarków. Jedynym zgrzytem okazała się końcówka książki. Po wyjeździe z placówki, który wydawałby się doskonałym zakończeniem, Korabiewicz dodaje rozdział opowiadający o zdobywaniu eksponatów etnograficznych, którymi się fascynował. Troszkę wiało tu nudą i nie współgrało z całością, także mogłam sobie go odpuścić, czego niestety nie uczyniłam.
"Słońce na ambach" nie jest obowiązkową pozycją dla miłośników literatury podróżniczej. Można przeczytać ją w ramach ciekawostki, dla retro klimatu. Autorowi nie można oczywiście odmówić talentu. Jego narracja jest niesłychanie barwna, język potoczysty, składnia dziś już mocno archaiczna, jednak książkę czyta się bardzo przyjemnie. Do tego wklejki z fotografiami poukładane dość chronologicznie. Jeśli macie ochotę dowiedzieć się czym są tytułowe amby zachęcam Was do lektury.


Komentarze
Prześlij komentarz