Wyd. Znak, 2017
IIloś stron : 311
Dzień dobry kochani. Chciałabym opowiedzieć Wam dzisiaj o książce, wokół której krążyłam od czasu jej premiery. Raz nawet, stojąc gdzieś na samym końcu kolejkowego wężyka w przybytku Poczty Polskiej, przytuliłam ją na chwilę. Nim jednak dotarłam do okienka, nasze drogi się rozeszły, a silna wola zwyciężyła. Od czego jednak są biblioteki! Mimo mojej niechęci do zbiorowych biografii, postanowiłam przeczytać "Himalaistki". Opinie na temat tej książki są tak odmienne, że musiałam przekonać się sama.
Nie wiem czy słusznie, lecz odnoszę wrażenie, iż o wspinających się kobietach, mało się mówi i publikuje. Nie dotyczy to oczywiście legendy himalaizmu - Wandy Rutkiewicz, jest ona poza wszelkimi zestawieniami. Gdzie jednak jest reszta naszych gwiazd z lat osiemdziesiątych? A dzisiejsze alpinistki, jak choćby Kinga Baranowska? Może nie miałam na tyle szczęścia, by trafić na kobiece książki, a może jest ich po prostu za mało? Pomysł Mariusza Sepioło, by zebrać i przekazać na ręce czytelnika swego rodzaju kompendium pełne wielkich nazwisk, jest godny pochwały i ze wszech miar słuszny. Bardzo podobał mi się również podział na dwie części - wczoraj i dziś. Niestety w tym miejscu kończą się plusy tej publikacji. W części pierwszej, dotyczącej złotej ery himalaizmu, znajdziemy takie nazwiska jak m.in. Krueger-Syrokomska, Miodowicz-Wolf, Rutkiewicz... Ich życiorysy opisano według jednego schematu: urodziła się... wspinała się... żyje / nie żyje. Poza Wandą, poszczególne rozdziały są dość krótkie, powierzchowne, potraktowane po macoszemu... W wielu miejscach autor podsuwa nam cytaty z innych książek dotyczących gór... Dużo cytatów, za dużo... Niestety wszystkie cytowane pozycje już znałam, jednak dla części czytelników mogą stanowić one punkt wyjścia do kolejnych lektur. W praktycznie każdym rozdziale części pierwszej, autor odnosi się do zdobywania Gasherbrumów. Co w tym złego? Teoretycznie nic, gdyż większość opisywanych pań w wyprawie tej uczestniczyła. Po co jednak raz po razie charakteryzować przebieg wyprawy, zamiast zrobić to w jednym rozdziale i do niego odnosić się w odpowiednich momentach? Czepiam się, wiem, że czepiam się i to bardzo. Drażni mnie jednak takie podejście do czytelnika. W rozdziałach poza ogólniakami i wciąż powracającymi Gasherbrumami, zabrało anegdotek, wspominek, swego rodzaju "uczłowieczenia", niedostępnych zwykłym ludziom wspinaczy. Zabrakło także takich nazwisk jak np. Palmowska czy Czerwińska, która nie wyraziła zgody na umieszczenie jej w książce, co okazało się dobrym posunięciem. W części drugiej, dotyczącej współczesnych himalaistek na szczęście nie zabrakło takich kobiet jak Kinga Baranowska czy Agnieszka Bielecka. Opowieści zawarte w tej części są trochę żywsze, mniej encyklopedyczne. Na pewno wynika to z faktu, iż autor mógł spotkać się z każdą z kobiet, zamiast polegać na opublikowanym w przeszłości materiale. Z tego względu rozdziały z "Dziś" czytało się o wiele lepiej, jednak nie podnosi to szczególnie poziomu całości. Nie chcę już zbytnio pastwić się nad "Himalaistkami", ostatnią z rzeczy, których w literaturze faktu nie lubię są przypisy na końcu książki. Zaliczam się do kategorii czytelników leniwych i ciągłe kartkowanie przeszkadza mi w delektowaniu się lekturą.
Nie wiem czy polecać Wam tę książkę. Myślę, że części czytelników może się ona podobać. Znając jednak dużo lepsze pozycje z zakresu biografii górskich, można się srodze zawieść. Czytajcie więc na własną odpowiedzialność ;)

Komentarze
Prześlij komentarz